niedziela, 3 lutego 2013

Sunrise ceremony

Powietrze pachnie różowo i niepokojąco. Biszkoptowe słońce skąpane w krwistych chmurach wstaje z nieregularną częstotliwością.

Dookoła ciebie truskawkowa pustynia. Sens spokojnie spływa w dół diamentowej rzeki. Uśmiechy na giętkich łodygach delikatnie falują w powiewach wiśniowego wiatru. Otumaniony racjonalizm snuje się z daleka od prawdy istnienia.

Patrzysz w górę, na blednące księżyce składające niemy hołd nadchodzącemu słońcu. Błękitny smak zrozumienia głaszcze twoje kubki smakowe, jednak nie potrafisz zaczerpnąć z  kielicha poznania. Twoje stopy tkwią zagrzebane w gumie do żucia.

Próbujesz wyczesać sny z włosów. Nie udaje ci się.

Całe szczęście.

Kroczysz powoli na granicy jaźni, prosto do gęstego lasu wiary. Nie jesteś sam. Dołączają do ciebie Indianie w barwnych szatach z frędzlami, z głowami strojnymi w pióropusze, z mądrością wieków wyrytą w pobrużdżonych twarzach.

Idziecie powoli, aż do polany niepokoju. Na jej środku płonie ognisko, wyrzucając w cieniowane niebo całe garści radosnych iskier. Bicie twojego serca scala się w jedno z rytmem nadawanym przez ogromne bębny. Twoje ciało pragnie tańca. Twój umysł ochoczo się zgadza.

Indianie pozwalają ci zacząć. Podchodzisz do ognia. Zaczynasz krążyć, coraz szybciej i szybciej. Krzyczysz, emocje ubrane w dźwięki wyrywają się z twoich ust. Mędrcy dołączają do ciebie. Wasze dusze na moment opuszczają ciała i łączą się. Czysty, dziki, niepowstrzymany śmiech ulatuje w niebo.  

Indian, Indian what did you die for? Indian says, nothing at all.