sobota, 27 kwietnia 2013

Let nothing be lost upon you

Leżałam dzisiaj pod bezkresem nieba. Gałązki śmiały się zielonością, pierwsze kwiaty owocowych krzewów przyglądały się z łagodną obojętnością niewyrośniętemu pająkowi szturmującemu fałdy na mojej koszulce. Muzyka brzmiała w sercu. Rozmowy dekadencko omijały tematy przyziemne i wzlatywały pod chmury, by za chwilę z nonszalancją wejść na ścieżkę pospolitości.
Wydaje im się, że wszystko mogą. Cóż za urocza arogancja.
Poczucie odrealnienia spłynęło powoli. Gdybym w tamtej chwili odwróciła wzrok od nieba, nie mogłabym zobaczyć nic. Nie byłabym w stanie uwierzyć, że jest coś poza słońcem, niebem, zielenią i szczęściem.
Nigdy jeszcze nie było mi tak dobrze ze sobą.


wtorek, 23 kwietnia 2013

Train arrives, coming down the track

Kazimierz Przerwa-Tetmajer był mrówką. Małą mrówką stojącą na przełomie wieków, przerażoną perspektywą spotkania z rozpędzonym pociągiem. Biedny dekadent. Nie wie co robić. Zwiesza głowę, by łzy powodowane bezsilnością mogły łatwiej skapywać na nagą ziemię. Biedny artysta. Ucieka w twórczość, owija się szczelnie kocykiem artyzmu. Trochę przykrótkim, gwoli ścisłości.
Też chciałabym się owinąć, ale kocyk jest malutki.
A tak mi zimno.
Tak zimno.
Tak jałowo.
Tak sucho.
Tak jałowa.
Tak sucha.
Tak zimna.
Taka jestem. Przepraszam, ja nie chcę być piękna; i tak nie jestem. Nie chcę być mądra; i tak nie będę. Ani charyzmatyczna; nikt mnie nie słucha.
Ja tylko chcę być doskonała.
W jednej, wąskiej dziedzinie. Wąziuteńkiej. Cienkiej jak stróżka coli wlewanej do szklanki z rumem.
Pociąg jedzie, długi na szesnaście wagonów.

Znajdę to, co kocham. I niech mnie to zabije.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Child in time

Plan zaczynał się rysować, kreślony cienkim ołówkiem po czystym papierze. Ręka zmuszana do uległości drżała czasem pod ciśnieniem gorącej krwi przenoszącej uczucia, ale linia zawsze wychodziła na prostą. Ołówek się złamał.
Ręka zatrzymała się kilka centymetrów nad kartką, nie mając pojęcia, co dalej. Delikatnie postawiła ołówek na biurku i przejechała po suchej powierzchni ud obleczonych w spodnie.
Wreszcie sięgnęła po papierosa. Przy pomocy drugiej ręki zapaliła powoli. Do płuc wleciała bardzo niezdrowa i bardzo w tej chwili potrzebna mieszanka substancji chemicznych. Nogi uniosły ciało i wyszły po schodach. Plecy oparły się o chłodną ścianę.
Zmysły nasiąkały kolorami świtu, zapachem spóźnionej wiosny i dźwiękami piosenki, której nazwy akurat wtedy umysł nie potrafił przywołać. Dzięki Bogu, w końcu mu się udało.
Przy ostatnim wdechu tytoniowego dymu mózg pomyślał, że życie to tylko suma chwil, starannie przykryta pozorem długowieczności.
I to, że nic nie wie.
I jeszcze to, że chyba w końcu trzeba będzie narysować ten plan.
Ale w jaki sposób, tego już nie pomyślał.
Niech go wszyscy diabli.



Szukam.
Ciągle szukam.
I boję się, że nie znajdę.