środa, 28 maja 2014

Stare, polskie i dobre

Zamilkłam na prawie dwa miesiące. Przyczyną była oczywiście matura i nieruchliwość mojego mózgu. Chyba stwierdził, że skoro napisał matematykę to może sobie zrobić dłuższą sjestę. Ostatnio jednak dźgnęłam go kijem i zmusiłam do roboty, co pewnie zaowocuje tym, że niebawem ujrzycie na blogu jakieś grubsze opowiadanie.
Na razie jednak mam inny pomysł. Jako że dwa dni temu zrobiłam rachunek sumienia i stwierdziłam, że w mojej kolekcji pod tytułem Obejrzane, przeczytane, przemyślane za mało jest polskich filmów, postanowiłam to niedopatrzenie naprawić. I tak mam już za sobą dwa klasyki z lat sześćdziesiątych: Salto Tadeusza Konwickiego i Matkę Joannę od Aniołów Jerzego Kawalerowicza.
Wiadomo, jak to jest ze starymi filmami. Często niskobudżetowe, z niedociągnięciami technicznymi, co bardzo kontrastuje ze współczesną kinematografią. Która jednak za często stawia na jakość produkcji pod względem wizualnym, a zapomina trochę o głębszej, artystycznej i psychologicznej wartości. W przeciwieństwie do starszych filmów, które jeżeli były nazywane dobrymi, to właśnie za treść.

Weźmy na przykład taką Matkę Joannę. Film z 1960 roku, oparty na opowiadaniu Jarosława Iwaszkiewicza, jest historią przeoryszy z klasztoru na Smoleńszczyźnie, która zdaje się być opętana przez diabła. Do klasztoru przybywa przejęty swoją misją ksiądz(Mieczysław Voit), który stara się wypędzić szatana z ciała matki Joanny(Lucyna Winnicka). Sprawy przyjmują jednak dość nieoczekiwany obrót.
Akcja w filmie powolutku pęcznieje, niemal wprowadzając widza w trans. Kluczowe wydarzenia następują po chwili "rozbiegu", po spokojnej rozmowie czy ujęciu ukazującym codzienne, zwykłe czynności. Kontrast między świętością i niedostępnością pięknego, romańskiego(?) klasztoru i karczmy, w której zbierają się nieliczni przedstawiciele chłopstwa i szlachty (zapomniałam wspomnieć, że akcja dzieje się w XVII wieku) od początku rzuca się w oczy. Jednak sami mieszkańcy tych dwóch przybytków nie różnią się od siebie tak bardzo, jakby się można było tego spodziewać.
Lubię filmy, podczas oglądania których wyrywa mi się słabe "o, cholera". To taki mój prywatny wyznacznik wartości filmu jako dzieła, które może trochę namieszać w głowie. A Matka Joanna miesza. Sieje wątpliwości co do natury Boga i diabła, mocy wiary i miłości, wskazuje na paralelizmy między tymi pojęciami. Trochę jest tu również o religijnej obłudzie, jednak, na całe szczęście, nie w sposób dosadny i moralizujący. Większość pytań pozostaje bez odpowiedzi. A są one na tyle drażniące, że trudno po obejrzeniu filmu po prostu wyłączyć komputer i iść spać.
Mówiłam już, że film jest piękny? Zdjęcia niemal pustynnego krajobrazu, surowość dekoracji i kostiumów sprawiają, że dzieło jest bardzo wysmakowane, na prawdę na światowym poziomie. Ciekawe są też zbliżenia na twarze aktorów i pewne symboliczne szczegóły. Oczy matki Joanny będą was długo prześladować.

Ach, jeszcze scena egzorcyzmów. Po prostu klękajcie narody.
Film zdecydowanie polecam. Nawet jeśli ktoś nieszczególnie trawi stare kino, to naprawdę warto się przemóc. U mnie Matka Joanna od Aniołów zdecydowanie ląduje w koszyku z ulubionymi filmami.

Gdyby ktoś obejrzał i chciał podyskutować, to zapraszam.
A jeśli podoba wam się pomysł, żebym zamieszczała od czasu do czasu recenzję klasyki polskiego kina, to mówcie, a będzie wam dane.

Grafika: stopklatka.pl, akademiapolskiegofilmu.pl