sobota, 5 lipca 2014

Dramat rodzinny


Gdzieś na początku liceum natknęłam się w internecie na kilka niepokojących obrazów i z miejsca zainteresowało mnie, kim też może być autor tego koszmarnego świata rozkładu i strachu. Wizerunek arcyksięcia ciemności, jaki wytworzyłam sobie w głowie, został szybko zweryfikowany przez nieżyczliwą egzaltowanym nastolatkom rzeczywistość. Starszy pan w okularach, z misiowatym brzuszkiem wydał mi się trochę nie na miejscu, gdy na jednym ze zdjęć stał przed swoim dziełem. Ale potem poczytałam trochę o jego życiu.
Mocno upraszczając i dokonując prymitywnego rachunku zrozumiałam, skąd ten cały mrok. Wrażenie wywołane przez zdjęcia i niewielką wiedzę z zakresu biografii Zdzisława Beksińskiego doprawiłam wizytą w muzeum malarza w Sanoku, wieńczącą pewien fantastyczny wypad w Bieszczady, gdzie strumyk płynie z wolna a butelki po Somersby tworzą tajemne kręgi na stołach. Od tej pory Beksiński stoi u mnie wysoko na artystycznym piedestale, gdzie pewnie pożywia się metafizyczną herbatą w towarzystwie Witkacego i Salvadora Dali. O synu malarza, Tomaszu, wiedziałam tylko tyle, że popełnił samobójstwo, niemniej na wieść o wydaniu podwójnej biografii Beksińskich zakrzyknęłam "O radości!", po czym ostudziłam zapał świadomością stanu konta.
Jednak w połowie czerwca przybyły finansowe posiłki i na moim biurku pojawił się świeży, pachnący egzemplarz książki Magdaleny Grzebałkowskiej.
Opasłe tomiszcze mogłoby zawierać całą masę domysłów i nieprzyzwoitych sugestii na temat życia i śmierci jednego z ciekawszych polskich malarzy i jego dziwnego syna, prowadzącego mroczno-depresyjne programy radiowe. Mogłoby. Ale zamiast tego Grzebałkowska zdaje nam rzetelną relację, nieubarwioną i popartą bardzo licznymi wypowiedziami bohaterów dramatu i osób, które miały z nimi styczność, od rodziny po mordercę Zdzisława. Nie ma tu taniej sensacji rodem z "Faktu", jest za to kawał dobrej, dziennikarskiej roboty. Autorce udało się przy tym połączyć zebrane informacje w całość nadającą się do przeczytania "na raz", w ciągu dwóch- trzech dni.
To bardzo szczera książka, nieuciekająca ani w prowokację, ani w robienie z Beksińskich niewinnych męczenników sztuki. Najciekawsze dla mnie były fragmenty dziennika fonicznego Beksińskich, listów Zdzisława, wypowiedzi i felietonów Tomka. Z tych puzzli można ułożyć obraz dwóch indywidualności zdolnych stworzyć coś świetnego, jednocześnie będących wielkim ciężarem dla otoczenia. A najbardziej obarczona depresją syna i stanami lękowymi męża była Zofia Beksińska. Żona i matka, ładna, skromna i inteligentna kobieta, zawsze w cieniu Zdzisława, zawsze przytłoczona zachowaniem Tomka, staje się trzecią główną postacią w dramacie rodziny Beksińskich. Oprócz nich jest jeszcze wielu bohaterów tej historii, którzy czasem pojawiają się w życiu rodziny i znikają, a czasem zostają do samego końca. To znowu pokazuje, jak ciężką pracę wykonała autorka przy tworzeniu tej biografii, bo musiała przecież wszystkich odszukać i dokładnie przepytać.
Książka jest naprawdę godna uwagi, z całą pewnością dla wielbicieli talentu Beksińskiego(ojca czy syna), ale może być interesująca też dla tych, którzy nie mieli takiego kontaktu z sztuką Zdzisława czy audycjami Tomasza. Niszczy niektóre wyobrażenia na temat pracy artysty i stylu życia w stosunku do jego twórczości, a przy tym przedstawia fascynującą i cholernie smutną historię rodziny, która przyjęła na siebie zbyt wiele cierpienia jak na jedno istnienie. Do tego jest obrazem zmagań artysty z codziennością i krytykami, którzy zmieniali zdanie o twórczości Zdzisława Beksińskiego jak skarpetki, a także swoistym zapisem przebiegu głębokiej depresji dotykającej inteligentnego i wrażliwego człowieka, jakim mimo wszystko był Tomek.
"Beksińscy. Portret podwójny" to dobra, uczciwa książka. Jeśli sprzykrzy Wam się beztroski, wakacyjny klimat i będziecie mieli ochotę na coś innego niż kieszonkowe wydania kryminałów czy romansów, bierzcie się za tę biografię.
Chętnie pożyczę, jakby co.


Grafika: www.znak.com.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz