czwartek, 24 lipca 2014

Stare śmieci

Opowiadanie wygrzebane w czeluściach komputera. Kiedyś, w innej epoce, chyba nawet wysłane na konkurs. Zachowało się, zakonserwowało i może nawet nadaje się do pochłonięcia. Na zdrowie!



Wybawca
Zamek Pana Śmierci unosił się spokojnie nad głowami niczego nieświadomych śmiertelników. Ponure burzowe chmury spowijały przestrzeń wokół niezliczonych wież i wieżyczek budowli, nad którą leniwie szybowały sępy o pełnych brzuchach. Odrażające ptaszyska od czasu do czasu przysiadały na martwych gałęziach drzew rosnących w najmroczniejszym i najbardziej nieprzyjaznym borze, jaki tylko można sobie wyobrazić. Wicher gwizdał szyderczo i walił z uporem w grube mury straszliwego zamku.
Całość przywodziła na myśl bawarskie krajobrazy, posępne romantyczne poematy i rozkapryszonych młodych baronów z nadmiarem pieniędzy i niedomiarem dobrego gustu.
Gdyby znalazł się jakiś śmiałek czy idiota, który zdołałby wspiąć się na kamienne ściany zamku i zajrzeć przez witrażowe strzeliste okno, ujrzałby scenę, jakiej nikt nigdy nie pragnąłby oglądać.
- Tiu, tiu, tiu, maluśki, kto był dzisiaj grzecznym kruczkiem, no kto?
- Kra!
- Tak, kochaniutki, tak! Masz, zjedz biszkopcika.
Pan Śmierci pogłaskał lśniące pióra ogromnego kruka, który majestatycznie osiadł na złotej żerdzi wysadzanej rubinami. Majestatu nie był w stanie odebrać zwierzęciu nawet fakt, że na swojej potężnej piersi miał zawiązany różowy śliniaczek.
Pan na zamku Królestwa Umarłych miał jedną, jedyną słabość. Uwielbiał swojego kruka. Ten nieco przekarmiony symbol śmierci był oczkiem w głowie Najstraszliwszego i kulą u nogi demonów w jego służbie. Podstępny konfident nie raz i nie dwa podkablował a to demony chorób, że rozrzucają sobie przeziębienia na ludzi, zamiast zająć się jakąś poważniejszą plagą, a to demony kusicieli, że podsuwają osobom na diecie najbardziej perwersyjne sny z czekoladą w roli głównej. Jakże często bywało, że bies-delikwent, oskarżony przez irytującego ptaka, musiał za karę wskoczyć w skórę Pani na Stołku w Urzędzie i użerać się z klientelą przez cały dzień!
Jasne więc było, że kruk nie był postacią szczególnie popularną wśród dworu. Pan jednak, przekonany o tym, że tak cudownego stworzonka jak jego ukochany kruczek nie można nie lubić, nie podejrzewał nawet, jak wiele wariantów powolnej śmierci ptaka jest w stanie stworzyć umysł demona.
Tego mrocznego (jak zresztą wszystko dookoła) dnia Król miał jak zwykle sporo klientów, wezwał więc dwóch najlepszych pomocników przed swe smutne oblicze. To, że owi pomocnicy byli najlepsi wśród biesów nie znaczy wcale, że byli dobrzy. Fibbo i Babbo byli równie durni co ich imiona. Niemniej jednak dostali robotę i wiedzieli jak ją wykonać. Gdy jakiś śmiertelny ociągał się z przejściem na drugą stronę, bo chciał się pożegnać z rodziną, załatwić niedokończone sprawy czy wyłączyć żelazko, używali mocnych argumentów, na przykład rozgrzanych do czerwoności wideł. Od pewnego czasu Pan Śmierci wprowadził jednak pewne zmiany, jeśli chodzi o strój i wyposażenie demonów. Wcześniej wystarczała wygodna, gustowna przepaska biodrowa i widły, teraz jednak…
- Sir, naprawdę musimy? To nie wygląda dobrze. – Fibbo powąchał materiał- I śmierdzi niepranymi skarpetkami.
- Musicie, chłopcy. Tego wymagają śmiertelni, inaczej nie chcą przechodzić.
- Ale czemu?
- Bo tak jest bardziej wiarygodnie –Król zawahał się- Przynajmniej dla nich.
- Mhphmp.
Maska kościotrupa na twarzy Babbo jakby przyssała się do jego twarzy. Po krótkiej szamotaninie oderwał ją i podniósł.
- A kosa też jest konieczna?
- Tak, ludzkie wyobrażenia o Śmierci zwykle przedstawiają ją z kosą. Już sama świadomość zetknięcia z szkieletem z najgorszego koszmaru jest przerażająca, a fakt, że dzierży ona ostrą broń z którą bliższy kontakt może wywołać potworny ból jeszcze zwiększa strach. Ludzie boją się bólu prawie tak bardzo jak samej Śmierci, drogi Babbo.
- Ale ta kosa jest z papieru, sir.
Milczenie.
- To nieistotne. Idźcie już.
Demony wyskoczyły przez okno i zniknęły w gęstej mgle okalającej zamek. Król Śmierci westchnął głęboko i zajął się pedicure. Brokatowe lakiery były jedną z jego namiętności, obok babeczek z barwionym lukrem.
Lakier nie zdążył jeszcze porządnie wyschnąć, gdy powrócili Babbo i Fibbo.
- Co jest? Co tak wcześnie?- spytał Pan, zakrywając pospiesznie stopy skórą z białego niedźwiedzia.
- Sir… jest pewien problem. Klient nie chciał przejść- wyjaśnił Babbo, po każdym słowie łapiąc oddech przez dziurkę w masce.
- Tego akurat można się było spodziewać. Chłopcy, przecież macie sposoby na takie przypadki!
- Tak, ale ten był wyjątkowo uparty. No i nie mieliśmy wideł, a ta papierowa…
- Dosyć! Nie potrafiliście mu wyperswadować, że lepiej już przejść na drugą stronę, niż trwać w zawieszeniu i straszyć w jakimś podrzędnym nawiedzonym domu?
- Próbowaliśmy, sir, ale on tylko gadał o jakichś grzybach i kwasach. Twierdził, że już kilka razy był po drugiej stronie.
Pan Śmierci westchnął ponownie, tym razem jeszcze ciężej. Kolejny artysta, psia jego mać. Taki to zawsze kręci wyrafinowanie noskiem i czeka na trąby, harfy i cherubinki z podwójnymi podbródkami. Nie było innej rady, Król musiał udać się po gwiazdę osobiście.
Tak więc Fibbo i Babbo zostali sami. Cóż, nie całkiem sami.
Król wyruszył bez kruka.
Dwa demony nie były wyjątkami, jeśli chodzi o powszechną nienawiść do czarnopiórego pupilka. Gdyby jednak zdecydowali się utrzeć dziób wrednemu krukowi, Pan Śmierci prawdopodobnie wściekłby się tak, jak jeszcze nigdy przez całą wieczność. Oznaczało to, że głupawe demony nie wytrwałyby w jednym kawałku.
Dlatego też Fibbo i Babbo ograniczyli się tylko do ogołocenia zamkowej spiżarni i lochu z winem.
By jednak choć trochę potorturować ptaszysko usiedli na środku komnaty reprezentacyjnej, przed tronem i żerdzią kruka, rozłożyli kratkowaną ceratę, żeby nie pobrudzić podłogi i zaczęli pochłaniać wszystko, co wcześniej przynieśli.
Na początku kruk z wystudiowaną obojętnością czyścił piórka i zdawał się nie zwracać uwagi na mlaskanie, siorbanie i inne odgłosy zbyt nieprzyzwoite, by przytoczyć je w tym opowiadaniu. Z czasem jednak ptak zaczął coraz częściej rzucać pogardliwe spojrzenia w kierunku pikniku, które bardzo słabo maskowały głód malujący się w paciorkowatych oczach zwierzęcia. O to właśnie biesom chodziło.
Po jakimś czasie, gdy mniej więcej połowa półmisków została dokładnie wylizana, w Fibbo odezwał się jakiś niepokój.
- Babbo?
- Mm?
- Nie podoba mi się wzrok tego kruka.
- Mnie tam się on w całości nie podoba, Fibbuniu.
- Nie o to chodzi. Wydaje mi się, że on coś knuje.
Rzeczywiście, na dziobie ptaka ktoś o bujnej wyobraźni mógł nawet dostrzec podejrzany uśmieszek.
- Myślę, że on chce nas podkablować. Za to całe żarcie. No wiesz, chyba nie powinniśmy...- dukał Fibbo.
Kawałek indyka utknął w gardle Babbo.
- To co proponujesz?
- Dajmy mu coś do jedzenia.
Babbo, jak większość demonów, był w stanie sprzedać własną matkę za choć odrobinę więcej żarcia, niż mu się należało, zaś dzielenie się jedzeniem było dla niego pojęciem całkowicie abstrakcyjnym. Zacisnął boleśnie usta.
- Jesteś pewien, że to konieczne?
- Absolutnie.
- Dobrze więc, czyń swoją powinność- powiedział Babbo z bohaterską rezygnacją.
Kruk od razu się ożywił. Wyniośle zaciskał dziób na kawałkach podawanych mu przez Fibba. Po jakiejś godzinie poczuł się wreszcie najedzony, lecz czegoś mu brakowało.
- Na co on się tak gapi?- spytał zaniepokojony Babbo- Jeszcze mu mało?!
- Babbo, on chyba chce się napić wina.
- Och. – wyraźnie zbity z tropu Babbo sięgnął niepewnie po omszałą butelkę- Pozwolimy mu?
- A mamy inne wyjście?
Kruk żłopał łapczywie, wetknąwszy dziób w zieloną szyjkę naczynia. Pił, pił i wydawało się, że nie przestanie. W końcu jednak oderwał się od butelki, beknął, zachwiał i spadł z żerdzi.
Przerażone demony uklękły obok ptaka. Nie ruszał się.
- Co mu jest?!
- Zgon- ocenił fachowym okiem roztrzęsiony Babbo- Widziałem już wiele takich przypadków.
- Co robić?!
- Szybko, usta- dziób!
Reanimacja nie przyniosła skutku. Kruk jak nie żył, tak nie żył. Zrozpaczone demony zaczęły miotać się po komnacie, zawodząc i łkając na przemian. Sytuacja była beznadziejna. Król Śmierci na pewno nie oszczędzi im wymyślnych tortur i innych okrutnych kar. Babbo wyrywał sobie włosy na nogach, Fibbo walił głową o podłogę. Wydawało się, że są zgubieni, zaczynali już żałować dnia w którym się urodzili, gdy wtem…
- Kaak.
Na parapecie usiadła czarna kawka.
Zrobiło się tak cicho, że demony usłyszały błagalne jęki swojej zmaltretowanej wątroby. Fibbo i Babbo spojrzeli na siebie w napięciu i z szaloną nadzieją w źrenicach. Wlepili wzrok w kawkę i przyczaili się.
- Teraz?
- Teraz.
Skoczyli jednocześnie, wyciągając łapy ku stworzeniu na parapecie. Oczywiście, zderzyli się łbami, a kawka najspokojniej na świecie wleciała do komnaty i spoczęła na żerdzi nieodżałowanego kruka. Gdy demony podeszły do niej, spojrzała na  nich ufnie najładniejszymi ptasimi oczkami na świecie. Nie chciała odfruwać.
- Myślisz, że Pan się zorientuje?
- Nie wiem, ale musimy zaryzykować.
Król Śmierci wrócił późną nocą. Choć to w sumie bez znaczenia, bo w Królestwie Śmierci zawsze była noc.
- Cholerni muzycy. Z żadnym śmiertelnikiem nie miałem tyle problemu, co z nim! Myślałem, że całkiem mnie uśpi tymi swoimi wywodami o percepcji, o przebijaniu się na drugą stronę, o końcu świata i innych bzdetach. Był w jakimś zespole, jak mu tam było? Coś o drzwiach. Umarł w wannie, na haju oczywiście. Miał jeszcze czelność pytać mnie, czy nie mam przy sobie papierosa.
- Jak miał na imię? – Fibbo chciał zagrać na czas.
- Jim. Chyba. No, to już nieważne! W końcu go przekonałem; powiedziałem, że wszystkiego dowie się w zaświatach. I na sto procent niebawem spotka swoich kumpli.
Król wszedł do Sali i od razu spojrzał w kierunku kawki. Zmarszczył brwi. Spanikowane demony zaczęły skakać wokół niego, próbując odwrócić jego uwagę. Zagadywały go na różne sposoby, Babbo w przypływie desperacji zaczął odgrywać pantomimę. Na próżno. Król kroczył nieubłaganie ku przeznaczeniu demonów, które obecnie siedziało na żerdzi i przeglądało się w olbrzymich rubinach. Przystanął zaraz przed kawką. Ptak podniósł łepek i ich spojrzenia spotkały się.
- Królu, wytłumaczymy ci wszystko – łkał Babbo, zdając sobie sprawę z tego, że Król już wie- Twój kruk, on… poleciał na Hawaje! Tak, powiedział nam, że ma dość tego klimatu, że tu jest za zimno, że marzną mu nóżki i że potrzebuje słońca. Chciał spróbować tych drinków z parasolkami, wiesz, tych takich fikuśnych, kolorowych… I zobaczyć te dziewczyny w spódniczkach z trawy, swoją drogą, jak one się trzymają na ich biodrach? To musi być szalenie niewygodne, ale wiadomo, trzeba się przekonać na własnej skórze, Królu, gdybyś chciał, to mógłbym ci upleść taką…
- Milcz.
Demony skuliły się i przygotowały na uderzenie. Minuty płynęły. Po długiej chwili Fibbo odważył się spojrzeć na Króla.
Pan Śmierci i kawka patrzyli sobie głęboko w oczy. Król głaskał zwierzę po grzbiecie, a kawka cicho mruczała.
- Fibbo? Babbo?
- Tak, panie?- spytał Fibbo drżącym szeptem. Babbo był bliski omdlenia.
- Pójdziecie do biblioteki i zrobicie to, co wam teraz powiem.

Epilog
Maturzysta o twarzy poznaczonej bliznami wojennymi po nierównej walce z trądzikiem siedział w cichej czytelni otoczony książkami. Przed sobą miał kartkę, czystą, jeżeli nie liczyć szumnego tytułu „Prezentacja maturalna” i otwarte opracowanie. Przybrał pozę właściwą wszystkim męczennikom ginącym za brak wiedzy i sprawdzał hasło „symbole i atrybuty śmierci”.
Zrezygnowany chłopak ożywił się na moment.
Pod „kostuchą” ktoś zamazał jakieś słowo. Maturzysta pochylił się i zdołał je odczytać.
 „Kruk”. Przekreślone.
Na górze, czerwonym tuszem, który niepokojąco przypominał krew, ktoś napisał „czarna kawka”.

Grafika: Tamsin Gilbert

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz